Historia

Czarne koty w czarny piątek – sekrety czarnych mruczków

Czarne koty przez wieki uznawane były za stworzenia tajemnicze, magiczne, budziły silne emocje – zarówno pozytywne, jak i negatywne, w zależności od danej kultury. W Czarny Piątek prześledźmy skojarzenia kulturowe związane z czarnym kotem i jego zawiłą historię.

Fot. Freepik

Dlaczego pechowy?

W europejskim świecie chrześcijańskim ukształtowała się konotacja czarnego kota z diabelskimi mocami, czarami, a nawet samym Szatanem, którego czarny kot miał być ziemskim wcieleniem. Poglądy takie sięgają czasów późnego średniowiecza (wbrew powszechnej opinii wczesne wieki średnie nie były tym zwierzętom szczególnie nieprzychylne). Naturalnie łączenie czarnych mruczków z magią sięga znacznie głębiej niż do europejskiego średniowiecza, ale to właśnie w katolickiej Europie Zachodniej koty były z taką zaciętością tępione właśnie przez skojarzenie ich z diabłem. I choć dziś podobno żyjemy w czasach nowoczesnych, wciąż „pechowy czarny kot” budzi obawę u osób przesądnych, a czarne koty do adopcji mają najwięcej problemów ze znalezieniem domu.

Poza Europą kolor czarny nie był jednoznacznie kojarzony negatywnie. W Chinach chociażby jest to kolor zazwyczaj pozytywny (kojarzony z nieśmiertelnością) lub neutralny. Powiązany jest z żywiołem wody (a kolorem śmierci jest biel). Czarnemu kotu przypisuje się moc ochrony domostwa przed złymi mocami. Pozytywne skojarzenia czarny kot budzi także w innych krajach Dalekiego Wschodu, jak Japonia czy Kambodża.

Co ciekawe, to Chiny są jednym z możliwych miejsc-źródeł przesądu o pechowym kocie. Nie chodziło jednak o czarnego kota, ale o kota w ogóle, i nie samo zwierzę przynosiło nieszczęście, lecz mogło być traktowane jako widoczna oznaka biedy. Koty kojarzono bowiem z walką z gryzoniami, co oczywiście było cechą pozytywną, ale jeżeli dane domostwo potrzebowało kocich usług, uznawano to za znak, że nie było wystarczająco dobrze zorganizowane ani zamożne.

Innym możliwym źródłem przesądu jest zoroastryjska Persja. Jednym z głównych założeń zoroastryzmu był dualizm i walka światła z ciemnością. Tutaj narodził się wyraźny związek czerni z siłami zła, i na tej bazie stworzono pokaźną część symboliki chrześcijańskiej, kojarzącej czerń z okultyzmem i z Szatanem.

Dziś według naszych przesądów czarny kot, który przebiegł drogę, to zwiastun pecha. Zwykle trzeba poczekać, aż feralny zwierzak zawróci i „odczyni” swój urok, choć już Amerykanie uważają , że wystarczy splunąć, a pech sobie pójdzie. Pechowe czarne koty dotarły nawet do przyjaznej na ogół mruczkom Turcji. W wielu rejonach Anatolii panuje przeświadczenie, że czarny kot to zły omen. Może być on również symbolem atmosfery niezgody – powiedzenie tureckie o problematycznej kwestii, który kończy przyjaźń dwóch osób, brzmi: „wszedł między nich czarny kot”. Kazachowie z kolei uważają, że jeśli czarny kot przebiegnie komuś drogę, nie wolno iść dalej. Autorzy omawiający tego typu elementy kultury przyznają jednak, że jest to przesąd dość nowy, a więc na pewno przyjęty z zewnątrz. Czarne koty dotknęła globalizacja!

Fot. Freepik

Kot i czarownica

Kot towarzyszył „wiedźmom” od zamierzchłych czasów. Nie chodziło oczywiście o kobiety parające się okultyzmem, lecz mieszkające samotnie znachorki, zielarki („kobiety, które wiedzą”). Z czasem, w epoce „polowania na czarownice, takie mieszkające na uboczu kobiety trzymające w domach koty stawały się coraz bardziej „podejrzane”. Związek samego kota z siłami nieczystymi narodził się w XII w. i tych czasów sięga strach przed czarnym kotem. Potrafił on widzieć w nocy, wtedy też jego oczy błyszczały. Generalnie wszystkie zwierzęta aktywne nocą, o podobnych cechach, kojarzono z Szatanem; były to m.in. sowy, nietoperze, wilki. Koty uznawano też za zwierzęta wykorzystywane w nocnych obrzędach przez katarów, przedstawicieli odłamu heretyckiego zwalczanego do XIII w.

Dokumentem oficjalnie stwierdzającym, że kot to „sługa diabła”, była bulla papieska „Vox in rama” z 1233 roku. Dokument zawierał opisy kultu Szatana praktykowanego przez czarownice i heretyków. Owa walka z okultyzmem była de facto walką z ruchami heretyckimi szerzącymi się w Europie, zdobywającymi spore uznanie w społeczeństwie.

W XIII w. istniał już strach przed czarnym kotem, choć czarny kot z pojedynczymi białymi włosami na piersi był „bezpieczny” – malutki biały medalion określano jako „palec Boży” lub „ślad anioła”. Całkowicie czarne kocięta często niestety wybierano z miotów i uśmiercano.

Polowania na czarownice rozpoczęły się na dobre w 1326 r. po ogłoszeniu bulli papieża Jana XXII, opisującej związek między magią a demonami i nazywającej czary herezją. Apogeum tych procederów, podczas których zginęło mnóstwo kobiet – i kotów – przypada na wieki XV, XVI i XVII, czyli schyłek średniowiecza, Renesans i barok. Niestety kot stał się… „kozłem” ofiarnym, na którego spadały winy za wszelkie nieszczęścia i wojny – obarczany był nimi nawet przez laików, więc początkowo religijny kontekst prześladowań przekształcił się w zjawisko szersze. Czarne koty mordowane były z okazji różnych świąt, ku uciesze ludu. We Francji pierwszym monarchą, który zakazał barbarzyńskich praktyk, był Ludwik XIII, prawdopodobnie pod wpływem miłośnika kotów, kardynała Richelieu. Część spośród tych morderczych zabaw przetrwała jednak nawet do XVIII wieku.

Fot. Freepik

Czarny przynosi szczęście… w Anglii

W Wielkiej Brytanii panują inne przesądy niż w Europie kontynentalnej. Przyjęło się tam, że posiadanie czarnego kota czy spotkanie go wróży pomyślność. Ten przesąd służy zwykle podkreślaniu tego, że Wielka Brytania jest krajem miłośników kotów. Niestety nawet on pochodzi od zniekształconego zabobonu o pechowym czarnym kocie. Dawniej czarny mruczek owszem, przynosił pecha, natomiast skoro przebiegł już drogę i sobie poszedł, zabrał całe nieszczęście ze sobą. Obecnie naprawdę uznaje się, że czarny kot wróży pomyślność, należy jednak pamiętać, że w dawnej Anglii również polowano i na czarownice, i na ich koty.

Równolegle rozwijała się jednak również przychylność wobec kotów – zwłaszcza, jeśli ich miłośnikiem była osoba znacząca. Kardynał Wolsey (1471–1530), doradca króla Henryka VIII, chętnie otaczał się kotami, a jego faworyt w pięknym czarnym kolorze był zawsze u jego boku, zarówno w sytuacjach prywatnych, jak i oficjalnych. Jednym z najsłynniejszych angielskich czarnych kotów był natomiast pupil króla Karola I, panującego w latach 1625–1649. Król wierzył, że swoje szczęście zawdzięcza obecności kota. Kotu przydzielono nawet straż, która pilnowała go przez całą dobę. Jednak pewnego dnia zwierzak zachorował i zmarł. Wraz z nim umarło szczęście króla. Dzień później Karol I został aresztowany, a wkrótce ścięty.

Za zwierzęta przynoszące szczęście uważają czarne koty również Szkoci, Irlandczycy i Australijczycy. W Szkocji mówi się, że wolno żyjący czarny kot, który przybłąka się na ganek i wybierze go na swoje schronienie, wróży mieszkańcom domu dostatek i powodzenie w interesach. Irlandczycy z kolei, choć generalnie traktują czarnego kota jako dobry znak, wierzą, że jeśli przebiegnie on komuś drogę o północy, wróży to śmierć od zarazy.

Czarny kot we Francji – miejskie nagonki kontra wierzenia ludowe

Zwierzę dysponujące nadprzyrodzoną mocą nie musi wykorzystywać jej w złym celu. Choć przesąd o przynoszącym pecha czarnym kocie pokutuje w wielu rejonach świata, mądrości ludowe wywodzące się z różnych regionów Europy ukazują nam zupełnie inny obraz czarnego kota. Wydaje się, że w dawnych czasach to mieszkańcy wsi, jako blisko związani z ziemią i przyrodą, najbardziej doceniali koty i mimo przesądności podchodzili do tematu bardziej roztropnie.

W wielu rejonach Francji czarny kot to zwierzę zwiastujące przychylność losu. Przesądni Francuzi cieszą się, gdy znajdą pojedynczy biały włos w sierści czarnego kota (wyrwany, jest przechowywany jako talizman). Czarny kot ma przynosić szczęście pannie młodej – zwłaszcza, jeśli przy niej kichnie!

W regionie Owernii wierzy się, że spotkanie czarnej kotki przy pełni księżyca to dobra wróżba, która wkrótce może przynieść korzyści materialne. W Belgii z kolei mawiano, że właśnie czarne koty to najskuteczniejsi łowcy myszy, dlatego mruczek o czarnym futerku jest cenny w gospodarstwie. W belgijskiej Walonii pojawienie się jednego czarnego kociaka w miocie uważa się za dobry znak. Kociaka tego należy jednak zachować – jeśli się go odda, przyciągnie się pecha. W Holandii natomiast szczęście domowi przynosi czarny kociak ofiarowany przez sąsiada.

Czarny kot w Japonii – tam, gdzie czerń nie jest pechowa

W Japonii złe moce nie zależą w ogóle od koloru zwierzęcia. Co najwyżej od długości jego ogona. To długoogoniaste koty miały potencjał demoniczny. Koty o krótkich ogonach to natomiast zwierzęta przynoszące szczęście. Kot rasy japoński bobtail z charakterystycznie uniesioną łapką jest nazywany Maneki-neko – kot powitalny, posiadający moc ściągania przychylnego losu. Największe szanse na uśmiech fortuny mają posiadacze szylkretowych kotów, i te są szczególnie cenione oraz najczęściej przedstawiane na rysunkach czy w formie figurek. Jednak i czarne Maneki-neko przynoszą szczęście, a do ich szczególnych umiejętności należy obrona domostwa przed złymi mocami. Czarne figurki chętnie noszą przy sobie kobiety – czarne Maneki-neko mają bowiem chronić właścicielkę przed napastnikami.

fot. Freepik

Matagot – czyli kot w butach

Skąd w kulturze europejskiej wzięła się baśń o kocie w butach? Perrault, podobnie jak inni włoscy bajkopisarze, sięgał chętnie do ludowych opowieści o niezwykłych kotach służących pomocą swemu panu. I, oczywiście, kutych na cztery (obute) nogi.

Najstarsza znana wersja baśni o kocie w butach spisana została w XVI wieku przez Giovanniego Francescę Straparolę w zbiorze „Le piacevoli notti”. Kolejna wersja wyszła spod pióra Giambattisty Basile’a w 1634 r. Charles Perrault opublikował swojego „Kota w butach” w roku 1697. I choć dziś cwany mruczek wydaje się być wyjątkiem wśród dawnych bajek, krytykujących raczej kocie przywary (jak u Jeana de la Fontaine’a), nie pojawił się on znikąd. Bajkopisarze czerpali inspirację z ludowych legend obecnych w świadomości Włochów i Francuzów – legend o tajemniczym kocim duchu.

Matagot (lub mandagot), bo o nim mowa, to demon pod postacią czarnego kota. Obecny był zwłaszcza w folklorze Bretanii, Gaskonii i Prowansji. Generalnie władał mrocznymi mocami, lecz mógł zostać „ugłaskany” przez człowieka, który dobrze go karmił. Trzeba dodać, że matagot nie był mruczkiem pracowicie łowiącym myszy. Polowania uznawał za domenę „kociego plebsu”, a jadał wyłącznie to, co mu zaofiarowano. Sposobem na przywabienie matagota, zwanego też we Francji „chat d’argent”, czyli „kotem pieniężnym”, miało być zaoferowanie mu świeżego, tłustego kurczaka. Gdy kot zjadł posiłek, jego nowy właściciel powinien zanieść go do domu, nie oglądając się za siebie.

Jeśli właściciel ofiarował matagotowi pierwszy kęs każdego posiłku oraz pierwszy łyk napitku, kot każdego ranka, po nocnych wojażach, które odbywał w sobie tylko znane, tajemnicze miejsca, odpłacał się złotą monetą. Inna wersja legendy mówi, że należało dać kotu jedną złotą monetę każdego wieczora i wysłać go, aby wypełnił swoją powinność. Następnego ranka kot powracał z pomnożonym bogactwem. Jeśli jednak pan okaże niewdzięczność lub odmówi przyjęcia daru, matagot poczyta to jako zniewagę.

Matagot to dumny demon, który potrafi być szczodry, ale zniewagi nie znosi. Obrażony, mści się okrutnie. Charakterne kocie demony to zresztą nie tylko domena francuska – również słowiański gumiennik, demon opiekujący się zbożem w spichrzu, objawiający się często pod postacią kota, strzegł plonów przed pożarem, złodziejami i myszami, ale zlekceważony czy rozgniewany, potrafił podłożyć pod spichlerz ogień lub co najmniej… zanieczyścić ziarna.

Fot. Freepik

Matagot jednakże mścił się bezpośrednio na człowieku, który źle go potraktował lub zlekceważył swe powinności wobec niego. Dodatkowo niektóre wersje legendy precyzują, że nie można być panem matagota przez całe życie. Jeśli człowiek jest bliski śmierci, powinien uwolnić kociego demona i pozwolić mu odejść – w przeciwnym razie czeka go długa agonia.

Matagoty naturalnie często wywoływały strach. Ten koci demon nie jest natomiast postacią jednoznaczną – dobrze traktowany, potrafi się odwdzięczyć. Odzwierciedla to dość dobrze stosunek ludności wsi czy małych miasteczek do czarnych kotów – na zasadzie „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”, obawiali się mocy, które potrafi przywołać demon, i między innymi z tej obawy nie robili krzywdy kotom, a jednocześnie wiedzieli, jaką wartość praktyczną ma to zwierzę w obejściu. Podobny stosunek do wiejskich kotów można było zauważyć w dawnej Polsce. Czarny kot mógł być ulubieńcem czarownicy, a nawet jej tymczasowym wcieleniem. I dlatego należy zostawić go w spokoju – po co się narażać?

Czarny kot okrętowy

U mało której grupy zawodowej (może poza artystami) koty cieszyły się takim powodzeniem, jak u marynarzy. Byli oni na ogół ludźmi przesądnymi, i trudno się temu dziwić, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństw czyhających na pełnym morzu. A jeśli na statek dostały się gryzonie, załoga miała dodatkowy problem – zwierzęta te przegryzały liny i sieci, dobierały się do zapasów, niekiedy też do ładunku, a szczury dodatkowo mogły roznosić choroby.

Nic dziwnego, że kot był sprzymierzeńcem ludzi morza od starożytności. Z czasem łowny mruczek stawał się wręcz członkiem załogi. Genueńskie towarzystwa ubezpieczeniowe wymagały obecności kota na statku jako zabezpieczenia ładunku i samej jednostki pływającej. Własnego stanowiska dorobiły się też mruczki na statkach weneckich, a później brytyjskich. Wśród kotów okrętowych koniecznie musiał znaleźć się kot czarny, co zostało zapisane np. w dokumentach korporacji ubezpieczeniowej Lloyd’s of London w 1688 r. Oprócz statusu członka załogi z konkretnym zestawem zadań, czarny kot zyskał również pozycję maskotki załogi.

W XVII i XVIII w. statek brytyjski nie mógł otrzymać ubezpieczenia, jeśli nie posiadał odpowiedniej do swej wielkości liczby kotów (w tym przynajmniej jednego czarnego). Czarne koty były uwielbiane zresztą nie tylko przez załogi jednostek handlowych, ale również okrętów wojennych. Część spośród tych kotów zostało po śmierci pochowanych z honorami jako pełnoprawni członkowie załogi. Koty okrętowe towarzyszyły jeszcze marynarzom w czasie II wojny światowej. Dopiero w czasach współczesnych zwierzęta zwykle nie mają wstępu na statki – ze względów sanitarnych (sic!). Przesądy dotyczące czarnych kotów kształtowały się na przestrzeni dziejów rozmaicie. Są pokłosiem dawnych wierzeń, niekiedy zresztą sterowanych politycznie, jak nagonka na koty w późnym średniowieczu. Jeśli już mamy być przesądni – bierzmy przykład z marynarzy! Oni jako pierwszy adoptowaliby czarnego kota



Anna Zielińska-Hoşaf
Absolwentka dziennikarstwa i turkologii na Uniwersytecie Warszawskim, a na co dzień pasjonatka kotów domowych i dzikich. Współpracowała z miesięcznikiem "Kot". Obecnie autorka tekstów z różnych dziedzin, redaktor w Wydawnictwie Akademickim "Dialog", korektor i tłumacz, a także... petsitterka, a raczej "catsitterka". Kocha koty od zawsze, dokarmia i opiekuje się nimi już od dziecka. Pasjonują ją zarówno różnorodne kocie charaktery, kocia inteligencja odkrywana na każdym kroku, jak i historia kotów oraz rola, jaką odgrywały w różnych kręgach kulturowych. Potrafiła połączyć kocią pasję z wybranymi kierunkami studiów - czego efektem były dwie prace magisterskie, o europejskiej prasie felinologicznej oraz o roli kotów w kulturze ludów tureckich. Stale pogłębia swoją wiedzę na temat kotów domowych i dzikich. Wychowywała się ze wspaniałym "dachowcem", a następnie z kotką rosyjską niebieską. Obecnie posiada trzy koty - dwie siostry-czarnule i kocurka-Tygryska z jednym oczkiem. Dokarmia jednocześnie okoliczne bezdomniaki i angażuje się w pomoc kotom bezdomnym, żywo interesuje się także projektami ochrony kotów dzikich.

Podobne artykuły