FundacjeWywiady

Poświęcamy kotom całe życie

Jak od dokarmiania kotów na warszawskiej Ochocie rozpoczęła się budowa Azylu w Nasielsku, dlaczego dzikie koty powinny żyć wolno i co w pracy w fundacji daje największą satysfakcję opowiadają Katarzyna Strzelecka i Ewa Muc.

Jak rozpoczęła się działalność Fundacji Azylu „Koci Świat”?

Zaczęło się od dokarmiania kotów na warszawskiej Ochocie około 20 lat temu. Wtedy jeszcze mało mówiło się o sterylizacji i kastracji kotów. W okolicach ulic Żwirki i Wigury i Banacha karmiłyśmy ponad 100 kotów! Chodziłyśmy obładowane kobiałkami, na dwie tury, aby jedzenia starczyło dla wszystkich.

I co było dalej?

Zbieranie bezdomnych kotków. Początkowo mieszkałam z nimi u mamy, w Warszawie. Gdy ich liczba wzrosła do osiemnastu uznałam, że jest ich już na tyle dużo, że czas podjąć jakieś kroki. Szukałam domu oddalonego od ludzi, w lokalizacji umożliwiającej dojazd do niego jakimś publicznym środkiem transportu – dom w Kątnym, koło Nasielska, spełniający te warunki, znalazłam zupełnym przypadkiem. Sprzedałam więc mieszkanie po dziadkach i kupiłam tę zupełnie surową, wiejską chałupę. Do tego stodoła i chlew. Chlew przerobiłam na letniak, zwany przez nas „pekińczykarnią”, gdzie mieszkają małe pieski. Stopniowo, przez lata, prowadzę kolejne roboty budowlane.

Czyli rozbudowa okazała się koniecznością?

Cztery pokoje to nie jest wcale tak dużo – szczególnie, że mamy pod opieką również koty zarażone wirusem FIV, które muszą być odizolowane od zdrowej reszty. Właściwie wciąż okazuje się, że ktoś musi mieć osobny pokój czy wybieg. Ciągle się coś u nas dobudowuje!

Kiedy więc rozpoczęła się wasza oficjalna działalność?

Dom kupiłam w roku 1999, przeprowadziłam się tam w roku 2000. Na początku wydawało mi się, że dam radę połączyć prowadzenie czterech sklepów zoologicznych i hurtowni w Warszawie, zatrudniając osoby, które w tym czasie będą sprawować opiekę nad kotami w Kątnym. Zamierzałam przyjeżdżać tam tylko w weekendy. Oczywiście szybko okazało się, że to absolutnie niemożliwe. Zamknęłam więc sklepy i przeprowadziłam się na wieś. Od 2003 r. istnieje fundacja. Wcześniej dawałam radę sama – cieszyłam się dobrą opinią i wiele osób chciało umieścić kota u mnie, wiedząc, że będzie pod dobrą opieką. Kotów wciąż więc przybywało, przeważnie były to zwierzęta chore, stare, potrzebujące opieki weterynaryjnej. Przestałam radzić sobie jako osoba prywatna – przede wszystkim przerosło mnie to finansowo. Poza kotami mamy jeszcze psy, konie, kozy i kury.

I to wszystko są zwierzęta potrzebujące pomocy?

Właściwie tak. Wszystkie psy są zwierzętami bezdomnymi. Kozy to również zwierzaki „z odzysku”. Tylko jedna koza została nabyta drogą kupna. Wcześniej miałyśmy dwie przygarnięte kozy. Kiedy jedna z nich zmarła ze starości, druga koza przestała jeść, pić, całymi dniami wyła. Postanowiłam więc sprawić jej towarzyszkę – odkupiłam kozę od mieszkającej nieopodal kobiety. Teraz żyją więc we dwie i chyba są szczęśliwe. W przypadku koni, jeden trafił do nas z powodu ciężkich chorób i problemów ze stawami. Pozostałe odebraliśmy, zanim trafiły do rzeźni. Miały po prostu zostać przerobione na mięso.

W jaki sposób ratuje się zwierzęta takie jak konie, kozy, kury?

Trzeba je wykupić – nie ma innego wyjścia. Oczywiście, można by spróbować zrobić interwencję i odebrać je właścicielowi, który je zaniedbuje. Jednak bardzo trudno jest takie działania udowodnić.

Ile macie kotów pod opieką i jak są one ulokowane?

Tak naprawdę trudno nam podać dokładną liczbę. W azylu w Kątnym mieszka około stu kotów. W Warszawie kolejnych kilkadziesiąt – w naszych mieszkaniach oraz domach tymczasowych. Kilkanaście zawsze znajduje się w klinikach weterynaryjnych. Mamy ogólną zasadę, że w domu w Kątnym nie może znaleźć się więcej niż 140 kotów – to jest taka magiczna liczba, po przekroczeniu której po prostu przestajemy już dawać radę. Nie może być tak, że ratujemy kolejne koty kosztem tych, które już u nas mieszkają, dlatego musimy pilnować, aby zwierząt nie było tak dużo, że nie będziemy w stanie zapewnić wszystkim odpowiednich warunków.

Jak często zdarza się, że ktoś Wam podrzuca kolejne zwierzęta?

Trudno powiedzieć. Zdarza się, że nagle jakiś kot, oszalały ze strachu, biega wzdłuż naszego ogrodzenia – są to jednak niezwykle rzadkie przypadki. Zdarza się jednak, że koty przychodzą do nas same – mamy duży, zabezpieczony wybieg, ogrodzony wysokim murem ze skierowanym do wewnątrz wysięgnikiem. Koty nie są w stanie z wybiegu wyjść – mogą jednak do niego wejść, ponieważ wysięgnika skierowanego na zewnątrz wciąż jeszcze nie mamy. Kilkakrotnie zdarzyło nam się na tym wybiegu spotkać obcego kotka, który z zadowoleniem i zadartym ogonem przechadzał się między innymi kotami. Generalnie, nie jest łatwo podrzucić nam zwierzęta. Powód jest prosty – dom stoi na uboczu, nie ma do niego asfaltowej drogi dojazdowej. Aby się do nas dostać, trzeba pokonać typowe wiejskie tereny, pełnie wzniesień i dziur. Nie ma więc szans na podjechanie, wyrzucenie zwierzaka i odjechanie z piskiem opon. Poza tym, mamy też psy – trudno więc jest przejść niezauważonym.

To chyba dobrze?

Bardzo dobrze. Zdecydowanie wolimy, aby ludzie zgłaszali nam, że mają kota, którym nie są w stanie się zająć. Oferujemy wtedy pomoc – na początku staramy się po prostu ogłaszać, że jest kot, który poszukuje nowego domu. Dwa lata temu ktoś podrzucił nam pod ogrodzenie dwa koty. Niestety, zanim udało się je złapać, jeden z nich był w tak tragicznym stanie, że nie udało nam się go uratować. Koty podrzucone są przerażone, zdarza się, że wpadają na nasze psy – a nie wszystkie z nich kochają koty. To może się skończyć tragicznie. Podrzucenie obcego kota na wybieg wiąże się z koniecznością odrobaczania i odpchlenia wszystkich kotów na nowo. Dodatkowo są to najczęściej koty nieszczepione, istnieje więc ryzyko zarażenia ich chorobami, których nasze szczepione koty mogą być nosicielami, chociaż dla nich nie są już one zagrożeniem. Dlatego apelujemy o zgłaszanie się do nas po pomoc – podrzucenie zwierzęcia to najgorsze możliwe wyjście.

A jednak, podrzucanie kotów wciąż zdarza się dość często.

Największym problemem są podrzucane do nas czy do schronisk wyłapane koty, które są zupełnie dzikie – nie mają żadnego kontaktu z człowiekiem. Taki zupełnie dziki kot po kastracji powinien zostać wypuszczony – gdzie jednak go wypuścić, skoro został podrzucony i nie mamy żadnej informacji o jego poprzednim miejscu bytowania? Dlatego NIGDY nie powinno się podrzucać nikomu dzikiego kota – musimy wiedzieć, skąd ten kot przybył, aby móc mu zapewnić powrót na jego teren.

Skąd w takim razie macie napływ nowych podopiecznych?

Jest kilka źródeł. Zasadniczo nie zbieramy dzikich kotów – kot, który żyje sobie dziko i ma swojego karmiciela, świetnie radzi sobie bez naszej pomocy, a zabranie go z miejsca bytowania byłoby dla niego ogromnym, zupełnie niepotrzebnym stresem. Zdarza się jednak, że taki dziki kot ulegnie wypadkowi czy poważnie zachoruje, co uniemożliwi mu normalne funkcjonowanie. Bywa też tak, że nagle straci swoje miejsce bytowania. W takich przypadkach może trafić do naszego Azylu.

A koty oswojone?

Najczęściej trafiają do nas poprzez zgłoszenia. Często kontaktuje się z nami rodzina, która nie ma możliwości zajęcia się kotem, który należał do zmarłej właśnie osoby. Czasem powodem są duże zmiany życiowe, które uniemożliwiają dalszą opiekę nad zwierzęciem. Czasem ludzie po prostu już kota nie chcą. Niestety wiele takich osób nie kontaktuje się z fundacjami, tylko po prostu zwierzę wyrzuca. A my później znajdujemy je na warszawskich ulicach – takie zwierzaki są miłe, poszukują kontaktu z człowiekiem, nie potrafią radzić sobie same. Jeśli ogłoszenia nic nie dają i nikt takiego kota nie szuka, trafiają do nas.

Kiedy trafia do Was najwięcej potrzebujących zwierząt?

Najgorzej jest przed Bożym Narodzeniem i w czasie wakacji. Zjazdy rodzinne, świąteczne porządki – i kot ląduje na ulicy. To bardzo smutne. Druga częsta sytuacja to ludzie, którzy cały okres wiosenno-letni spędzają na działkach. Do takich osób, w okolicach maja, przychodzi kotka, oczywiście już w ciąży. Ludzie ją dokarmiają, w międzyczasie kotka rodzi i przez kolejne miesiące wychowuje kociaki, mieszkając blisko owych ludzi. Problem pojawia się, gdy nadchodzi jesień, sezon działkowy się kończy, a ludzie dzwonią do nas, ponieważ nie wiedzą, co teraz z kociakami zrobić. Kocięta mają już wtedy 4 miesiące lub więcej i są półdzikie, niesocjalizowane. Nie jesteśmy im w stanie pomóc w żaden sposób. Do części przeznaczonej dla kotów dzikich w naszym Azylu mogą trafić koty mające co najmniej rok. Trudno też o adopcję, bo nikt nie chce mieć kota, który ucieka na jego widok. Dlatego tak ważne jest zgłaszanie nam takich przypadków jak najwcześniej. Pomagamy w kastracji, w poszukiwaniu domów – ale w przytoczonym przypadku jest już zdecydowanie zbyt późno.

To jest niesamowite, że wciąż tak wiele zwierząt jest przez ludzi po prostu wyrzucanych!

Tak, na dodatek ma to miejsce głównie na terenach miejskich – a wydawałoby się, że w miastach tak dużo mówi się o bezdomności, adopcjach, o istnieniu fundacji, które zwierzętom pomagają. To, co jest pozytywną iskierką nadziei to fakt, że od około dwóch lat zaczynają zgłaszać się do mnie ludzie z Nasielska i okolicznych wsi czy miasteczek, z prośbą o pomoc w kastracji kotów. Do tej pory nie było żadnego zainteresowania tym tematem – i nie chodziło tu o problem finansowy! Ludzie po prostu nie chcieli i nie widzieli sensu w kastracji kotów. Ale świadomość powoli wzrasta, co bardzo nas cieszy. Podobnie jest w przypadku psów – jeszcze 10 lat temu spotykałam w Nasielsku jednego pana, który wychodził ze swoim psem na spacer. Teraz to się zmienia, coraz więcej ludzi podchodzi do opieki nad zwierzętami świadomie i odpowiedzialnie.

Jakie macie kryteria adopcji?

Co musi zapewnić kotu potencjalny nowy dom? Naszym podstawowym warunkiem jest zabezpieczenie okien – dotyczy to zarówno mieszkań w blokach, jak i domów wolnostojących. Kot mieszkający w mieście absolutnie nie może być wychodzącym. Może oczywiście być wyprowadzany przez właścicieli na smyczy. Fantastycznym rozwiązaniem jest również woliera. Im więcej ruchu na świeżym powietrzu będzie miał kot, tym lepiej. Ale musi to być bezpieczne i pod nadzorem.

Co jeszcze bierzecie pod uwagę?

Koty mieszkające u nas mają się naprawdę dobrze, są zdrowo odżywiane, są pod stałą opieką weterynaryjną. Karmimy je praktycznie wyłącznie mokrą karmą i mięsem – dlatego zawsze przy okazji zbiórek karmy prosimy o pożywienie wysokiej jakości, nawet jeśli to oznacza, że będzie go mniej. Tanich, suchych karm marketowych naszym kotom nie podamy – zwyczajnie nie stać nas na późniejsze leczenie chorób wynikających ze złego odżywiania. Dlatego zależy nam na tym, aby nowe domy faktycznie były w stanie zatroszczyć się o naszych podopiecznych najlepiej jak tylko można. Kot zasługuje na to, aby w nowym domu mieć zapewnione warunki życia i pożywienie na najwyższym poziomie.

Jak wygląda proces adopcyjny?

Zaczyna się od wypełnienia ankiety. Pytamy w niej m.in. o to, jakie doświadczenie w opiece nad zwierzętami ma nasz kandydat. Czy zdaje sobie sprawę z tego, że zwierzęciu trzeba zapewnić nierzadko kosztowną opiekę weterynaryjną. W jaki sposób zamierza żywić kota. Pytania mogą wydawać się bardzo szczegółowe, a często zupełnie banalne. Ale zależy nam na tym, aby osoby decydujące się na adopcję robiły to w sposób odpowiedzialny, zdając sobie sprawę ze wszystkich aspektów związanych z opieką nad żywym stworzeniem. Bardzo wiele potencjalnych domów odpada już na etapie ankiety – bo po prostu nam jej nie odsyłają. Widocznie uświadamiają sobie na jej podstawie, że jednak nie są na adopcję gotowi. I dobrze, takie jest właśnie zadanie tej ankiety – ma uświadamiać i edukować. Chodzi też o to, aby wychwycić, czego przyszły opiekun nie wie i o czym musimy mu opowiedzieć.

Czyli najpierw wypełniamy ankietę. Co się dzieje później?

Po wypełnieniu ankiety ma miejsce wizyta przedadopcyjna. W Warszawie jeździmy na te wizyty osobiście, w innych miastach szukamy zaprzyjaźnionego wolontariusza. Zawsze sprawdzamy stan zabezpieczenia okien, warunki deklarowane w ankiecie – kwestii bezpieczeństwa nie odpuszczamy! Po pozytywnym przejściu przez te dwa etapy, adopcja dochodzi do skutku i kot trafia do nowego domu na podstawie umowy adopcyjnej. Cieszymy się, gdy rodziny chcą być z nami w kontakcie, chętnie odpowiadamy na wszelkie pytania. Wiele osób wysyła nam później zdjęcia – zawsze bardzo nas one cieszą! Jeśli kontakt z nowym domem się urywa, staramy się do każdego odzywać mailowo pół roku po adopcji, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku oraz że warunki spisane w umowie są spełnione.

Jakim kotom łatwiej, a jakim trudniej znaleźć dom?

Najmniej szczęścia mają zawsze koty bure i czarno-białe – widocznie najmniej się podobają. Zawsze dużo większe szanse mają koty rude, trikolor, najlepiej długowłose – w takich przypadkach nawet na przygarnięcie półdzikich zwierząt znajdą się chętni! Oczywiście, nie wszyscy patrzą tylko na wygląd – wielu jest na szczęście tych, którzy największą wagę przywiązują do charakteru kota. Niestety jednak wygląd odgrywa dużą rolę – a jak wiadomo, nie wszystkie bezdomne kociaki są ładne. Dlatego, jeśli trafiają do nas koty w typie rasy, najczęściej staramy się wyadoptować je do domów, które już znamy – chcemy mieć pewność, że trafią do ludzi, którym na sercu leży naprawdę dobro zwierząt, a nie tylko ich uroda.

Poszukiwanie nowych domów to jednak nie jest główny obszar działalności fundacji…

Podstawowym założeniem naszej fundacji jest pomoc kotom chorym, kalekim, takim, które nie są w stanie samodzielnie sobie radzić – staramy się dać im schronienie i opiekę. Przygarniamy dzikie, które z różnych powodów nie byłyby w stanie przeżyć samodzielnie, albo oswojone, ale niemające szans na dom. Działalność adopcyjna to nasza działalność dodatkowa, która pojawiła się trochę „przy okazji” – po prostu trafiały do nas koty oswojone, o miłym charakterze, które mogą być wspaniałymi domowymi pupilami. W zeszłym roku udało się znaleźć nowe domy ponad 80 kotom – to naprawdę sporo, szczególnie, że w większości były to koty dorosłe.

Czy zdarzają Wam się przypadki udanych adopcji kotów, które wydawały się zupełnie bez szans?

Tak, są i takie szczęśliwe historie. Mamy udane adopcje kotów niewidomych, kotki głuchej, kota z problemami neurologicznymi. Najtrudniej jest w przypadku kotów, które z różnych powodów, najczęściej urazów kręgosłupa, nie są w stanie samodzielnie korzystać z kuwety – mało kto jest gotów na codzienne pomaganie kotu przy czynnościach fizjologicznych, to wyklucza pozostawienie go samego na dłużej niż kilka godzin. Ale i one są w stanie całkiem bezproblemowo funkcjonować w domu. Chociaż oczywiście opieka nad ciężko chorym kotem nie jest wcale łatwa, wiąże się z wyrzeczeniami – trzeba dostosować swoje życie do niepełnosprawnego zwierzęcia.

Jak najlepiej pomagać kotom wolno żyjącym?

Sterylizacja, sterylizacja, sterylizacja. Nasza główna działalność polega na wyłapywaniu kotów wolno żyjących, wykonywaniu zabiegów sterylizacji i wypuszczaniu ich z powrotem na wolność. To jednak działalność, której nie widać – w przeciwieństwie do ogłoszeń o adopcjach. Te zwierzęta, które po wyłapaniu okazują się bardzo chore, potrzebujące specjalistycznej opieki, przenoszone są do azylu. Zdarzają się też przypadki, w których wyłapany kot okazuje się oswojony – garnie się do ludzi, jest miły i kontaktowy. Takiemu zwierzakowi szukamy domu. Adopcje to jednak najmniejsza część naszej całej działalności.

W czym mogą Was wspierać wolontariusze?

Wolontariusze skupiają się głównie w Warszawie. W Nasielsku to jest niemożliwe – mieszkają tu bowiem dzikie koty. Mamy dla nich osobny pokój, z możliwością ucieczki na zewnątrz – to koty, które panicznie boją się ludzi i jeśli w domu pojawia się ktoś obcy, muszą mieć możliwość wyjścia. Często, gdy pogoda jest naprawdę zła i koty nie mają możliwości swobodnego wchodzenia i wychodzenia z domu, nie pozwalamy obcym ludziom w ogóle wchodzić do środka, aby nie siać paniki. Aby więc wizyta danej osoby nie była dla kotów za każdym razem koszmarnym stresem, musiałaby ona przychodzić do nas co najmniej 3 razy w tygodniu, na kilka godzin. Nikt nie ma tyle czasu, który mógłby poświęcić w ramach wolontariatu.

Jaki jest powód tego panicznego strachu przed człowiekiem w przypadku dzikich kotów?

Brak socjalizacji w pierwszych trzech miesiącach życia. Często słyszy się stwierdzenia „jak bardzo człowiek musiał skrzywdzić tego biednego zwierzaka, skoro tak się boi”. Zazwyczaj nie są to wcale koty skrzywdzone. Po prostu, jeśli kociak rodzi się na ulicy i w pierwszych miesiącach życia nie doświadcza bliskiego kontaktu z człowiekiem – dotyku, zabawy – już zawsze będzie dziki. Będzie żył obok ludzi, jak większość dzikich kotów w miastach, może będzie miał nawet karmiciela. Ale nigdy nie nawiąże z człowiekiem bliskiej relacji i nie stanie się zwierzęciem domowym. Takim kotom, o ile pozwala na to ich stan zdrowia, należy pozwolić żyć wolno – koniecznie powinno się je jednak wykastrować!

Jakiej pomocy najbardziej potrzebujecie?

W Warszawie mamy około 10 wolontariuszy. Przede wszystkim potrzebujemy pomocy w wyłapywaniu kotów. W szczególności brakuje nam osób posiadających samochody – aktualnie możemy korzystać tylko z jednego samochodu, a przy tylu organizowanych przez nas akcjach łapania kotów to zdecydowanie zbyt mało. Wolontariusze zajmują się też kotami, które mieszkają w naszym warszawskim mieszkaniu – dokarmiają je, bawią się z nimi, sprzątają. Bardzo przydałby się ktoś, kto potrafiłby zająć się naszą stroną internetową! Nam brakuje na to czasu, dlatego strona wciąż jest zaniedbywana, a dodatkowo już bardzo przestarzała. Aktualnie jedna z wolontariuszek zajmuje się naszym profilem facebookowym i to tam znajdują się wszystkie aktualne informacje.

A dodatkowo poszukujecie…

Bardzo zależy nam na domach tymczasowych, aby koty, które mają zostać adoptowane, mogły mieszkać z ludźmi. Możemy zapewnić karmę, kuwetę i żwirek, transporter, czasem nawet drapak, zabawki. Pomagamy zająć się kotami w chwilach, w których ludzie muszą na kilka dni wyjechać. Tworzenie domu tymczasowego to świetna opcja dla osób, które nie mogą pozwolić sobie na własne zwierzęta, ale chcą mieć je blisko, chcą pomagać. Dlatego najczęściej w ten sposób współpracują z nami młodzi ludzie. Wciąż jednak tych domów brakuje. Istnieje też możliwość zostania wirtualnym opiekunem jednego z naszych podopiecznych – kota, psa, kury, kozy czy konia. Wirtualni opiekunowie mogą wpłacać niewielką, comiesięczną kwotę, przeznaczoną na utrzymanie konkretnego zwierzęcia.

Czy zauważacie jeszcze jakiś obszar, w którym przydałaby się większa świadomość opiekunów kotów?

Naprawdę najważniejsza jest profilaktyka, czego ludzie często nie rozumieją. Zbiórki pieniężne na pomoc kotom ze złamaniami, kalekim albo młodziutkim się udają. Natomiast pieniędzy na leczenie zębów czy kastrację brak – nie ma chętnych na wsparcie tych zabiegów. A przecież właśnie one mogą znacząco poprawić komfort życia tylu kotów! Koty potrafią latami cierpieć z powodu kamienia nazębnego – wiąże się to z bólem, trudnością z pobieraniem pokarmu. Wciąż jednak leczenie kotu zębów kojarzy się ze zwykłą fanaberią.

Co zrobić, żeby ciężka praca w fundacji nie była frustrująca?

Nie da się. To ciężka praca fizyczna, częsty stres, załamania. Poświęcamy kotom całe życie, nie mamy urlopów. Często brakuje pieniędzy, zwierzaki chorują, umierają. Co jakiś czas zdarzają się jednak cuda, światełka nadziei – umierający kot zdrowieje, inny trafia do cudownej, nowej rodziny, poznajemy ludzi gotowych nieść pomoc. To takie momenty dają nam siłę i satysfakcję.

Rozmawiają: Karolina Jakubecka i Małgorzata Wróbel
Zdjęcia: Fundacja Azylu Koci Świat

Wywiad przeprowadzony dla Magazynu Trzy Koty w 2018 roku

Odwiedź stronę Fundacji Azylu Koci Świat



Podobne artykuły